Kochaj nas i żegnaj
Cóż za męczący dzień! Poranek był baaardzo chłodny, przynajmniej w moim mniemaniu, bo śniadanie jadłam w trzech bluzach. Cały czas mi zimno, moje ręce czasem z tego powodu sinieją. Ucieszyłam się jedząc w końcu coś mięsnego, bo ostatnio rzadko kiedy miałam okazję jeść coś innego niż warzywa czy nabiał. Może nie jest tak bardzo trudno, bo nie jestem wybredna, ale ochota na coś bywa silna. W szkole było okej, chociaż byłam kompletnie bez sił – nawet rozmawiać mi się nie chciało. Mimo tego dałam z siebie wszystko na WFie, a nauczyciel był ze mnie zadowolony. Powrót do domu, obiad, sen, dzięki czemu miałam siłę na naukę i chociaż w małym stopniu skończenie prezentów. Muszę zacząć jeść trochę więcej, aby mój organizm nie doznał szoku w święta – jadę nad morze, do hotelu, a tam moja rodzina będzie ze mną przy każdym posiłku. Trochę stres. Trzymajcie się ciepło!
Bilans: 451
śniadanie: 129 (parówka wieprzowa z ketchupem)
drugie śniadanie: 47 (mus "Drugie śniadanie" Dawtony)
obiad: 185 (krokiet i barszcz)
kolacja: 90 (koktajl z banana i mandarynki, porcja szpinaku)
*spalone: 433 (biegi, siłownia, siatkówka)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz