Obiecywany post, ostatni dzień roku, może kogoś zmotywuję.
Jak już kiedyś wspominałam, w lutym tego roku ważyłam 86 kilogramów, obecnie 63. Schudłam ponad 23 kilogramy w czasie 11 miesięcy.
Czuję się naprawdę dziwnie umieszczając te zdjęcia tutaj, sama nie mogę uwierzyć jak kiedyś wyglądałam.
Jak to zrobiłam?
Poszłam do dietetyczki, ona ułożyła mi dietę i dzielnie trzymałam się jej. Jeśli chodzi o założenia diety to było to około 1500 kcal, picie tylko wody i herbaty w dużych, nieograniczonych ilościach. Jeśli chodzi o ruch, to kazano mi chodzić codziennie godzinę, dopiero w późniejszych etapach diety zaleciła mi sport, ponieważ więcej spalałam mięśni niż tłuszczu. Oczywiście dostałam rozpiskę z posiłkami, gdzie na każdy dzień było konkretnie rozpisane jak mam przyrządzić daną potrawę z
dokładną gramaturą składników.
Jakie potrawy składały się na dietę?
Dieta nie miała żadnych szczególnych założeń w stylu białko na śniadanie, dni gdzie są same owoce czy coś takiego. Przykładowe potrawy to np. jajecznica z dwóch jaj ze szpinakiem, dorsz w pomidorach, awokado zapiekane z boczkiem, sałatka z ciecierzycą. Dziennie miałam 4 posiłki.
Jakie efekty?
No między innymi te widoczne na zdjęciu haha. A tak szczerze, to standardowo traciłam kilogram na tydzień, obecnie na 500 kcal tracę prawie 1,5. Na diecie czułam się naprawdę dobrze, może pierwsze fazy były męczące, bo musiałam się przyzwyczaić do świata bez cukru, ale dobrze mi to zrobiło, bo okazało się, że winą mojego przybrania na masie była insulinooporność.
Jak wygląda wizyta u dietetyka?
Pierwsza wizyta może być lekko krępująca, a przynajmniej ja tak swoją pamiętam. Dietetyk przeprowadza z Tobą wywiad, pyta o nawyki, co i ile jesz, może zechcieć abyś podała mu swój przykładowy dzienny jadłospis. Później przychodzi czas na wagę, musisz rozebrać się do bielizny. Waga oprócz tego, że pokazuje ile ważysz to daje wyszczególnienie na ilość tłuszczu, mięśni i wody w kilogramach. Ubierasz się i ustalasz z dietetykiem cel – ile kilogramów chcesz schudnąć. Patrzy on przy okazji na prawidłowe BMI dla Twojego wzrostu i jeśli wartości, które chcesz osiągnąć są prawidłowe, to układa Ci dietę. Ja swoją dostawałam na e-mail, bo nie jest to fizycznie możliwe, aby dietetyk usiadł i w 15 minut napisał Ci dietę z dokładną rozpiską jak masz przyrządzić dane potrawy wraz z dokładną gramaturą. Moja Pani zawsze pytała się też o to, czy czegoś nie lubię, więc jadłam dzięki temu to, co mi odpowiadało.
Kolejne wizyty to oczywiście mierzenie, ważenie i rozmowa nt. diety czyli Twojego samopoczucia, co Ci smakowało, co musisz poprawić.
Cenowo bywa różnie, ja miesięcznie płaciłam coś koło 250 złotych, gdzie wizyta sama 100, a dieta 150.
Czy warto?
Według mnie jak najbardziej. Nigdy na tamtej diecie nie byłam głodna, potrawy były pyszne, miałam energię. Ale musicie się jej trzymać oczywiście dokładnie, bez żadnego podjadania między posiłkami, ruch jak najbardziej wskazany oraz pijcie dużo wody.
Dlaczego zrezygnowałam?
Po epizodzie w wakacje, gdzie przytyłam po obozie, potrzebowałam szybko zrzucić wagę i zaczęłam jeść jeszcze mniej na tej "dietetycznej" diecie. Miało to efekty, wróciłam wtedy do ścisłego trzymania diety, czyli zalecanych porcji, ale nadszedł wrzesień i coś we mnie się zmieniło. Rodzice uznali, że nie potrzebuję już wizyt u dietetyka, bo tylko zabiera to kasę, a ja sobie na tych paru jadłospisach schudnę. A ja się jakoś załamałam, chciałam coraz więcej i szybciej chudnąć, aby być piękną, doścignąć ludzi z nowej klasy. Im mniej zjem, tym więcej schudnę, to mi wpadło do głowy. A głód to kara, bo muszę się karać za wszystko co nieperfekcyjne. I tak zleciały te 4 miesiące pod znakiem 500 kcal, teraz to już nawet mniej mi wychodzi, bo udaje mi się od 400-450. Powodem mojej rezygnacji są zatem problemy ze sobą. A każdemu z Was naprawdę polecam dietetyka, naprawdę da się schudnąć, być zdrowym i najedzonym, jeśli tylko traficie na kogoś odpowiedniego.
Jeśli macie jakieś pytania, to pytajcie, odpowiem w komentarzach.
A korzystając z okazji chciałabym złożyć wam życzenia noworoczne – obyście byli zdrowi, uśmiechnięci oraz spełnili swoje postanowienia!
Strony
wtorek, 31 grudnia 2019
poniedziałek, 30 grudnia 2019
Ab equis ad asinos
Z deszczu pod rynnę
W końcu coś zrobiłam, wróciłam do jakiejkolwiek aktywności, nawet napisałam dłuższą notkę niż zwykle (post niżej). Poszłam na zakupy, udało mi się kupić kurtkę i ciepły sweterek, bo moja szafa składa się głównie z krótkich rękawków, a mi coraz zimniej. Chciałam załatwić sprawy konta w banku, ale odpuściłam, bo była ogromna kolejka. Odwiedziłam dwa sklepy, w jednym znalazłam makaron "zero kcal", a w drugim dokonałam większych zakupów spożywczych. Wróciłam do domu, zrobiłam sobie obiad i wyjątkowo był przepyszny. Zamierzam trochę pograć w gry komputerowe ze znajomym, a później położyć się spać. Jutro Sylwester. Dobijające.
Rodzice zmusili mnie do kolacji wraz z nimi. Martwią się moją dietą. Nie raz oberwałam tym, że "się głodzę", że "znikam w oczach". Nie wiem już co więcej powiedzieć, jestem zawiedziona dzisiejszym bilansem. A mógł być taki piękny.
Bilans: 818
śniadanie: 122 (1,5 kiełbaski z ketchupem)
drugie śniadanie:
obiad: 265 (makaron "zero kcal" z brokułami, tuńczykiem i fasolą czerwoną)
kolacja: 431 (bagietka na ciepło z serem i pieczarkami)
W końcu coś zrobiłam, wróciłam do jakiejkolwiek aktywności, nawet napisałam dłuższą notkę niż zwykle (post niżej). Poszłam na zakupy, udało mi się kupić kurtkę i ciepły sweterek, bo moja szafa składa się głównie z krótkich rękawków, a mi coraz zimniej. Chciałam załatwić sprawy konta w banku, ale odpuściłam, bo była ogromna kolejka. Odwiedziłam dwa sklepy, w jednym znalazłam makaron "zero kcal", a w drugim dokonałam większych zakupów spożywczych. Wróciłam do domu, zrobiłam sobie obiad i wyjątkowo był przepyszny. Zamierzam trochę pograć w gry komputerowe ze znajomym, a później położyć się spać. Jutro Sylwester. Dobijające.
Rodzice zmusili mnie do kolacji wraz z nimi. Martwią się moją dietą. Nie raz oberwałam tym, że "się głodzę", że "znikam w oczach". Nie wiem już co więcej powiedzieć, jestem zawiedziona dzisiejszym bilansem. A mógł być taki piękny.
Bilans: 818
śniadanie: 122 (1,5 kiełbaski z ketchupem)
drugie śniadanie:
obiad: 265 (makaron "zero kcal" z brokułami, tuńczykiem i fasolą czerwoną)
kolacja: 431 (bagietka na ciepło z serem i pieczarkami)
#Zero Pasta
Makaron z konjacu
Coś całkiem nowego na moim blogu, ale uznałam, że zasługuje na osobną kategorię – oceny interesujących produktów. Na pierwszy ogień idzie makaron wytworzony z mąki konjac znany często pod nazwami Noodle Zero, Diet Pasta czy po prostu niskokaloryczny makaron.
Czym jest?
Jak sama nazwa wskazuje, to makaron. Wytworzony jest z wody i konjacu. Mój zawierał dodatkowo błonnik owsiany i wodorotlenek wapnia. Ten ostatni składnik może brzmieć lekko przerażająco, szczególnie jak pamięta się z chemii czego składnikiem jest owy związek, ale ten dodawany do żywności nie jest niebezpieczny dla zdrowia i można znaleźć go w wielu innych produktach. Czym jest konjac? To roślina, z której korzenia pozyskuje się glukomannan – rodzaj błonnika, który zawiera zdolności higroskopijne.
Jakie są właściwości?
Często produkty "zero" wzbudzają w nas wiele pytań – czy są bezpieczne? czy nie ma tam ukrytego "ale"? czy to nie jest po prostu oszukiwanie konsumenta? I śpieszę z odpowiedzią, makaron naprawdę jest taki cudowny, na jaki się wydaje. W 100 gramach zawiera 9 kcal, nie posiada tłuszczu, cukru, jest odpowiedni dla diabetyków, zawiera w sobie wapń oraz spore ilości błonnika i to nie byle jakiego, ponieważ glukomannan pozwala utrzymać odpowiedni poziom cukru w organizmie oraz obniża poziom glukozy. Ponadto pęcznieje w żołądku, więc będziecie czuć się syci przez dłuższy okres czasu.
Cena i dostępność
Ja swój makaron dorwałam w "Action", więc nie mam pojęcia w jakich jeszcze sklepach stacjonarnych będziecie w stanie je znaleźć. W ofercie były makarony typu spaghetti czy noodle, a oprócz tego w kształcie ryżu. Cena wynosiła 4,99. W Internecie jak patrzyłam, zapłacicie drożej, coś około 6-8 złotych plus przesyłka.
Obróbka produktu
Myślę, że instrukcje mogą się różnić w zależności od producenta, ale nie jest to produkt podobny do zwykłego makaronu – ten "konjac'owy" znajduje się w woreczku wypełnionym wodą. Należy odsączyć ją, przepłukać makaron oraz podgrzewać go dwie minuty na patelni. Jest to naprawdę ekspresowa sprawa.
Wrażenia smakowe
W sieci ostrzegano mnie przed nieprzyjemnym zapachem produktu, ale mój nie pachniał w ogóle. Makaron nie posiada konkretnego smaku, więc możecie połączyć go z sosem albo innymi składnikami. Jest dosyć sprężysty, więc będziecie przeżuwać go dłużej, pamiętajcie o tym, aby pić duże ilości wody.
Wartości odżywcze (tabelka)
Coś całkiem nowego na moim blogu, ale uznałam, że zasługuje na osobną kategorię – oceny interesujących produktów. Na pierwszy ogień idzie makaron wytworzony z mąki konjac znany często pod nazwami Noodle Zero, Diet Pasta czy po prostu niskokaloryczny makaron.
Czym jest?
Jak sama nazwa wskazuje, to makaron. Wytworzony jest z wody i konjacu. Mój zawierał dodatkowo błonnik owsiany i wodorotlenek wapnia. Ten ostatni składnik może brzmieć lekko przerażająco, szczególnie jak pamięta się z chemii czego składnikiem jest owy związek, ale ten dodawany do żywności nie jest niebezpieczny dla zdrowia i można znaleźć go w wielu innych produktach. Czym jest konjac? To roślina, z której korzenia pozyskuje się glukomannan – rodzaj błonnika, który zawiera zdolności higroskopijne.
Jakie są właściwości?
Często produkty "zero" wzbudzają w nas wiele pytań – czy są bezpieczne? czy nie ma tam ukrytego "ale"? czy to nie jest po prostu oszukiwanie konsumenta? I śpieszę z odpowiedzią, makaron naprawdę jest taki cudowny, na jaki się wydaje. W 100 gramach zawiera 9 kcal, nie posiada tłuszczu, cukru, jest odpowiedni dla diabetyków, zawiera w sobie wapń oraz spore ilości błonnika i to nie byle jakiego, ponieważ glukomannan pozwala utrzymać odpowiedni poziom cukru w organizmie oraz obniża poziom glukozy. Ponadto pęcznieje w żołądku, więc będziecie czuć się syci przez dłuższy okres czasu.
Cena i dostępność
Ja swój makaron dorwałam w "Action", więc nie mam pojęcia w jakich jeszcze sklepach stacjonarnych będziecie w stanie je znaleźć. W ofercie były makarony typu spaghetti czy noodle, a oprócz tego w kształcie ryżu. Cena wynosiła 4,99. W Internecie jak patrzyłam, zapłacicie drożej, coś około 6-8 złotych plus przesyłka.
Obróbka produktu
Myślę, że instrukcje mogą się różnić w zależności od producenta, ale nie jest to produkt podobny do zwykłego makaronu – ten "konjac'owy" znajduje się w woreczku wypełnionym wodą. Należy odsączyć ją, przepłukać makaron oraz podgrzewać go dwie minuty na patelni. Jest to naprawdę ekspresowa sprawa.
Wrażenia smakowe
W sieci ostrzegano mnie przed nieprzyjemnym zapachem produktu, ale mój nie pachniał w ogóle. Makaron nie posiada konkretnego smaku, więc możecie połączyć go z sosem albo innymi składnikami. Jest dosyć sprężysty, więc będziecie przeżuwać go dłużej, pamiętajcie o tym, aby pić duże ilości wody.
Wartości odżywcze (tabelka)
per 100 gram
wartość energetyczna - 9 kcal
tłuszcze - 0 g
..w tym tłuszcze nasycone - 0 g
węglowodany - 0 g
..w tym cukry - 0 g
białka - 0,2 g
błonnik - 4,4 g
..w tym glukomannan - 3,15 g
Opinia
Jestem naprawdę zadowolona, produkt spełnił moje oczekiwania, chociaż nie były wygórowane, bo chciałam aby po prostu był zjadliwy, a okazał się smaczny z innymi składnikami. Naprawdę sycący, a może wam uratować bilans, kiedy najdzie was ochota na makaron z jakimś sosem. Idealnie nadaje się do wszelkich azjatyckich potraw (według mnie), bo przypomina trochę makaron sojowy. Na zdjęciu znajduje się w wodzie, bo powinien być tak przechowywany, a ja zapomniałam zrobić jego zdjęcie w potrawie.
niedziela, 29 grudnia 2019
et tu, Brute, contra me
I Ty, Brutusie, przeciwko mnie
Przytyłam po świętach całe 700 gramów. Myśląc racjonalnie to nie jest wcale tak dużo, nadrobię. Ale niezbyt obchodzą mnie dziś pozytywy, mam okropnie zły nastrój. Śmierć z zagłodzenia wydaje się taka piękna i powolna. Wróciły moje myśli o sobie, ta cała nienawiść do siebie. Ona nigdy mnie nie opuszcza, zawsze jest gdzieś z tyłu głowy, to ona pomaga mi przetrwać 400 kcal dziennie, to ona pozwala mi płakać patrząc w lustro. Nigdy chyba głębiej nie wspominałam o swoim dziwnym nawyku jakim jest zbyt częste spoglądanie w lustro. Nie wiem dlaczego tak jest, ale muszę to robić – dom, przymierzalnie, witryny sklepowe. Zawsze muszę popatrzeć. W domu mam jeszcze ten komfort, że mogę podnieść koszulkę do góry i przypatrzeć się brzuchowi, ocenić czy przytyłam, jak trzymam się z dietą. W trakcie pisania tej notki już z dziesięć razy zerknęłam w lustro. To naprawdę zbyt silne uczucie.
Piję herbatę i zbiera mi się na wymioty. Gdybym była w stanie wymiotować, to zrobiłabym to. Ale nie umiem, wszelkie moje próby były nieudane, nieważne ile wody wypiłam, ile soli dosypałam, próbowałam większości rzeczy.
Nie wyszłam dziś z domu, przepłakałam dzień w łóżku.
Przeraża mnie to, co będzie jak już schudnę do swojego celu – 50 kg. Będzie wielkie nic. Moje życie skończy się na tym etapie, bo odchudzanie weszło mi już tak w nawyk, że nie wyobrażam sobie tego nie robić. Nie będę miała celu, a nie chcę pustego życia. Obecnie jedyne co mnie trzyma, to właśnie cel schudnięcia, byciaszczupłą, chudą.
Zostawię na razie nieuzupełniony bilans, nie wiem czy zjem coś na kolację.
Bilans: 308
śniadanie: 122 (kiełbaska, ciasteczko jaglane)
drugie śniadanie:
obiad: 187 (kaczka, makaron)
kolacja: ?
Przytyłam po świętach całe 700 gramów. Myśląc racjonalnie to nie jest wcale tak dużo, nadrobię. Ale niezbyt obchodzą mnie dziś pozytywy, mam okropnie zły nastrój. Śmierć z zagłodzenia wydaje się taka piękna i powolna. Wróciły moje myśli o sobie, ta cała nienawiść do siebie. Ona nigdy mnie nie opuszcza, zawsze jest gdzieś z tyłu głowy, to ona pomaga mi przetrwać 400 kcal dziennie, to ona pozwala mi płakać patrząc w lustro. Nigdy chyba głębiej nie wspominałam o swoim dziwnym nawyku jakim jest zbyt częste spoglądanie w lustro. Nie wiem dlaczego tak jest, ale muszę to robić – dom, przymierzalnie, witryny sklepowe. Zawsze muszę popatrzeć. W domu mam jeszcze ten komfort, że mogę podnieść koszulkę do góry i przypatrzeć się brzuchowi, ocenić czy przytyłam, jak trzymam się z dietą. W trakcie pisania tej notki już z dziesięć razy zerknęłam w lustro. To naprawdę zbyt silne uczucie.
Piję herbatę i zbiera mi się na wymioty. Gdybym była w stanie wymiotować, to zrobiłabym to. Ale nie umiem, wszelkie moje próby były nieudane, nieważne ile wody wypiłam, ile soli dosypałam, próbowałam większości rzeczy.
Nie wyszłam dziś z domu, przepłakałam dzień w łóżku.
Przeraża mnie to, co będzie jak już schudnę do swojego celu – 50 kg. Będzie wielkie nic. Moje życie skończy się na tym etapie, bo odchudzanie weszło mi już tak w nawyk, że nie wyobrażam sobie tego nie robić. Nie będę miała celu, a nie chcę pustego życia. Obecnie jedyne co mnie trzyma, to właśnie cel schudnięcia, bycia
Zostawię na razie nieuzupełniony bilans, nie wiem czy zjem coś na kolację.
Bilans: 308
śniadanie: 122 (kiełbaska, ciasteczko jaglane)
drugie śniadanie:
obiad: 187 (kaczka, makaron)
kolacja: ?
sobota, 28 grudnia 2019
Scio me nihil scire
Wiem, że nic nie wiem
Czuję się jakbym całą noc przetańczyła, a rano obudziła się z ogromnym kacem – a tylko odsypiałam wyjazd. "Pobudka" o 13 ma jeden, ogromny plus – późno zaczynasz jeść, więc możesz zmniejszyć porcje. Znów czuję głód, jak bardzo za tym tęskniłam. Nieproduktywny dzień, ale chyba potrzebny aby się zaklimatyzować, miałam czas na ogarnięcie swoich paznokci, przypiłowanie ich i zastosowanie odżywki, oraz poprawiłam kształt swoich brwi – muszę przyznać, że to relaksujące zajęcie. Z bardziej nieprzyjemnych spraw to mój pies musiał odwiedzić dziś weterynarza, bo spuchł. Okazało się, że to reakcja uczuleniowa, niestety nie wiadomo na co, ale dostał antybiotyk i zastrzyki, zobaczymy jak będzie z nim jutro.
À propos jutra, postaram się wybrać do sklepu na drugim końcu miasta, bo średnio mam co robić, a chyba widziałam tam ten bardzo niskokaloryczny makaron, coś około 9 kcal. Jak uda mi się zakupić to napiszę recenzję!
Życzę wam miłego wieczoru
Bilans: 359
śniadanie: 119 (pół bułki z masłem)
drugie śniadanie:
obiad: 170 (warzywa i dwa pierogi)
kolacja: 71 (owsianka na wodzie)
Czuję się jakbym całą noc przetańczyła, a rano obudziła się z ogromnym kacem – a tylko odsypiałam wyjazd. "Pobudka" o 13 ma jeden, ogromny plus – późno zaczynasz jeść, więc możesz zmniejszyć porcje. Znów czuję głód, jak bardzo za tym tęskniłam. Nieproduktywny dzień, ale chyba potrzebny aby się zaklimatyzować, miałam czas na ogarnięcie swoich paznokci, przypiłowanie ich i zastosowanie odżywki, oraz poprawiłam kształt swoich brwi – muszę przyznać, że to relaksujące zajęcie. Z bardziej nieprzyjemnych spraw to mój pies musiał odwiedzić dziś weterynarza, bo spuchł. Okazało się, że to reakcja uczuleniowa, niestety nie wiadomo na co, ale dostał antybiotyk i zastrzyki, zobaczymy jak będzie z nim jutro.
À propos jutra, postaram się wybrać do sklepu na drugim końcu miasta, bo średnio mam co robić, a chyba widziałam tam ten bardzo niskokaloryczny makaron, coś około 9 kcal. Jak uda mi się zakupić to napiszę recenzję!
Życzę wam miłego wieczoru
Bilans: 359
śniadanie: 119 (pół bułki z masłem)
drugie śniadanie:
obiad: 170 (warzywa i dwa pierogi)
kolacja: 71 (owsianka na wodzie)
piątek, 27 grudnia 2019
Quae nocent, docent
To, co szkodzi, uczy
Wróciłam do domu! Czy się cieszę? Sama nie wiem, w sumie tak szaro w moim mieście, do głowy wracają problemy, ale ten wyjazd był tym, co naprawdę dało mi siłę. Wróciłam z jeszcze większą energią i zaangażowaniem w chudnięcie, chwilowe wyrwanie się z kalkulowania kalorii dało mi wytchnienie.
Wigilia była naprawdę przyjemna, jedzenie dobre. W wolnym czasie chodziłam na basen, minusem bywała chłodna woda, byłam parę razy na siłowni, grałam w bilard i kręgle, a nawet zorganizowano imprezę, którą zaliczyłam. Międzyzdroje pod względem architektury są bardzo chaotyczne i niezbyt estetyczne, ale morze jest piękne o tej porze roku. Miałam czas na rozmowy ze swoją siostrą, ponieważ mieszka w innym mieście niż ja i różnie bywa z częstotliwością spotkań.
Plany żywieniowe na najbliższy czas? Wrócić do sytuacji sprzed wyjazdów, chociaż do niedzieli ograniczam jak najbardziej jedzenie, aby nie zdziwić się na wadze. Mam nadzieję, że dużo nie przytyłam, a w sumie nawet jak przytyłam, to też nic złego, bo schudnę, a to lubię samo w sobie.
Już dawno się rozpakowałam, zjadłam w końcu niskokaloryczny obiad i odespałam długą podróż, więc idę zająć się czymś przyjemniejszym.
Padło pytanie o opis tego, jak schudłam do czasu założenia bloga – myślałam o tym w trakcie
wyjazdu i planuję napisać taką notkę do końca roku, postaram się aby znalazły się tam zdjęcia.
Bilanse od jutra, obiecuję.
Wróciłam do domu! Czy się cieszę? Sama nie wiem, w sumie tak szaro w moim mieście, do głowy wracają problemy, ale ten wyjazd był tym, co naprawdę dało mi siłę. Wróciłam z jeszcze większą energią i zaangażowaniem w chudnięcie, chwilowe wyrwanie się z kalkulowania kalorii dało mi wytchnienie.
Wigilia była naprawdę przyjemna, jedzenie dobre. W wolnym czasie chodziłam na basen, minusem bywała chłodna woda, byłam parę razy na siłowni, grałam w bilard i kręgle, a nawet zorganizowano imprezę, którą zaliczyłam. Międzyzdroje pod względem architektury są bardzo chaotyczne i niezbyt estetyczne, ale morze jest piękne o tej porze roku. Miałam czas na rozmowy ze swoją siostrą, ponieważ mieszka w innym mieście niż ja i różnie bywa z częstotliwością spotkań.
Plany żywieniowe na najbliższy czas? Wrócić do sytuacji sprzed wyjazdów, chociaż do niedzieli ograniczam jak najbardziej jedzenie, aby nie zdziwić się na wadze. Mam nadzieję, że dużo nie przytyłam, a w sumie nawet jak przytyłam, to też nic złego, bo schudnę, a to lubię samo w sobie.
Już dawno się rozpakowałam, zjadłam w końcu niskokaloryczny obiad i odespałam długą podróż, więc idę zająć się czymś przyjemniejszym.
Padło pytanie o opis tego, jak schudłam do czasu założenia bloga – myślałam o tym w trakcie
wyjazdu i planuję napisać taką notkę do końca roku, postaram się aby znalazły się tam zdjęcia.
Bilanse od jutra, obiecuję.
wtorek, 24 grudnia 2019
Lorem Nativitatis!
Wesołych Świąt!
Składam Wam najserdeczniejsze życzenia, dużo zdrowia, miłości, szczęścia oraz spełnienia marzeń!
Wstałam o 8, poszłam na siłownię, udało mi się spalić około 200 kcal, zjadłam małe śniadanie, a teraz idę z siostrą na miasto. Odcinam się do jutra, spędźcie miło czas z rodziną lub bez niej. I bądźcie dla siebie mili :)
Składam Wam najserdeczniejsze życzenia, dużo zdrowia, miłości, szczęścia oraz spełnienia marzeń!
Wstałam o 8, poszłam na siłownię, udało mi się spalić około 200 kcal, zjadłam małe śniadanie, a teraz idę z siostrą na miasto. Odcinam się do jutra, spędźcie miło czas z rodziną lub bez niej. I bądźcie dla siebie mili :)
\
poniedziałek, 23 grudnia 2019
Ad patres
Na tamten świat
Cześć!
Dziś dość krótki post, bo pisany w przerwie między suszeniem włosów, a dołączeniem do rodziny. Podróż minęła dobrze, około 6 godzin jazdy. Hotel wydaje się naprawdę okej, chociaż już miałam incydent z niedziałającą kartą do pokoju. Po przyjeździe rozlokowaliśmy się i poszliśmy nad morze, muszę przyznać, że jest cudne! Wróciliśmy na kolację i chyba uda mi się jakoś utrzymać dietę, bo jest sporo sałatek, także może od pierwszego dnia świąt wrócą bilanse. Byłam też na hotelowym basenie, całkiem fajnie. Teraz pójdę posiedzieć z rodziną, nacieszę się spokojem, a jutro czeka nas wielki dzień. Mam nadzieję, że dobrze spędzacie czas i jeszcze funkcjonujecie mimo świątecznej "gorączki" :)
Cześć!
Dziś dość krótki post, bo pisany w przerwie między suszeniem włosów, a dołączeniem do rodziny. Podróż minęła dobrze, około 6 godzin jazdy. Hotel wydaje się naprawdę okej, chociaż już miałam incydent z niedziałającą kartą do pokoju. Po przyjeździe rozlokowaliśmy się i poszliśmy nad morze, muszę przyznać, że jest cudne! Wróciliśmy na kolację i chyba uda mi się jakoś utrzymać dietę, bo jest sporo sałatek, także może od pierwszego dnia świąt wrócą bilanse. Byłam też na hotelowym basenie, całkiem fajnie. Teraz pójdę posiedzieć z rodziną, nacieszę się spokojem, a jutro czeka nas wielki dzień. Mam nadzieję, że dobrze spędzacie czas i jeszcze funkcjonujecie mimo świątecznej "gorączki" :)
niedziela, 22 grudnia 2019
Venter non habet aures
Brzuch nie ma uszu
Schudłam. Uśmiech maluje się na mojej twarzy, bo znów 1,4 kg w dół. Mimo tego incydentu w piątek nadal ponad 1 kg. Cudnie. 63,2 nie wygląda tak źle, ale wolałabym już te 62. Oznacza to, że od lutego schudłam już 22,8 kg. Nie do uwierzenia ile się zmieniło we mnie, jak ja się zmieniłam. Sama nie wiem dlaczego ze zdrowej diety zeszłam na głodowe ilości. Chyba zaczęły być to swego rodzaju kary za to co robiłam, za bycie nieodpowiednią córką, nieodpowiednią przyjaciółką, nieidealną wersją siebie.
Dzień był okej. Na śniadanie zjadłam hot-doga z Żabki, a to wina tych przeklętych Żappsów – jakoś wbiłam 600 i aplikacja cały czas dawała znać o tym, aby je wykorzystać do końca roku. Odwiedziłam babcię, zjadłam trochę surówki, wypiłam kawę i na tym skończyła się moja wizyta. Po powrocie do domu zaczęłam się pakować – jutro wyjazd. Postaram się wziąć ze sobą laptopa, ale nawet jak się uda to nie wiem do końca jak będzie z postami, może uda mi się pisać chociaż krótkie notatki. Jakie plany żywieniowe na święta? W sumie jeść z umiarem, ale też nie katować się, chociaż to nie byłoby to też możliwe, jeśli je się wszystkie posiłki z rodziną. Co pocieszające, w hotelu jest siłownia i basen, więc będę miała możliwość przez te dni codziennie poćwiczyć. Trzymajcie za mnie kciuki, abym nie zwariowała w trakcie 8-godzinnej podróży z psem.
Dorzucam wam jeszcze jedną z moich ulubionych piosenek świątecznych:
klik!
Bilans: 538
śniadanie: 354 (hot-dog)
drugie śniadanie:
obiad: 59 (surówka z kapusty pekińskiej, kawa Inka z mlekiem)
kolacja: 125 (surówka z selera)
Schudłam. Uśmiech maluje się na mojej twarzy, bo znów 1,4 kg w dół. Mimo tego incydentu w piątek nadal ponad 1 kg. Cudnie. 63,2 nie wygląda tak źle, ale wolałabym już te 62. Oznacza to, że od lutego schudłam już 22,8 kg. Nie do uwierzenia ile się zmieniło we mnie, jak ja się zmieniłam. Sama nie wiem dlaczego ze zdrowej diety zeszłam na głodowe ilości. Chyba zaczęły być to swego rodzaju kary za to co robiłam, za bycie nieodpowiednią córką, nieodpowiednią przyjaciółką, nieidealną wersją siebie.
Dzień był okej. Na śniadanie zjadłam hot-doga z Żabki, a to wina tych przeklętych Żappsów – jakoś wbiłam 600 i aplikacja cały czas dawała znać o tym, aby je wykorzystać do końca roku. Odwiedziłam babcię, zjadłam trochę surówki, wypiłam kawę i na tym skończyła się moja wizyta. Po powrocie do domu zaczęłam się pakować – jutro wyjazd. Postaram się wziąć ze sobą laptopa, ale nawet jak się uda to nie wiem do końca jak będzie z postami, może uda mi się pisać chociaż krótkie notatki. Jakie plany żywieniowe na święta? W sumie jeść z umiarem, ale też nie katować się, chociaż to nie byłoby to też możliwe, jeśli je się wszystkie posiłki z rodziną. Co pocieszające, w hotelu jest siłownia i basen, więc będę miała możliwość przez te dni codziennie poćwiczyć. Trzymajcie za mnie kciuki, abym nie zwariowała w trakcie 8-godzinnej podróży z psem.
Dorzucam wam jeszcze jedną z moich ulubionych piosenek świątecznych:
klik!
Bilans: 538
śniadanie: 354 (hot-dog)
drugie śniadanie:
obiad: 59 (surówka z kapusty pekińskiej, kawa Inka z mlekiem)
kolacja: 125 (surówka z selera)
sobota, 21 grudnia 2019
Magna petis
Żądasz zbyt wielkich rzeczy
Różowo-czerwone światło zatapia się w kubku mojej już zimnej herbaty, a po pokoju roznosi się smooth jazz. Spokój w końcu nadszedł, nie mogę w to uwierzyć, potrzebuję tego wolnego jak nigdy, chwilowe wakacje od ludzi. Naprawdę większość znajomych lubię, ale jestem już zmęczona przebywaniem z kimkolwiek, zmęczona sobą. Wyjazd będzie idealnym miejscem na odpoczynek, będę spacerować nad brzegiem morza i po (mam nadzieję) malowniczych uliczkach.
Dzień mija mi dobrze. Umówiłam się rano ze znajomym i poszliśmy razem na zakupy – te świąteczne. Mamie kupiłam dużą bombonierkę, tacie kubek, który wypełnię słodyczami, a siostrze kolczyki. W poniedziałek wyjazd, więc jutro w nocy będę musiała włożyć te upominki pod naszą choinkę. Przy okazji spotkałam swojego dawnego, dobrego znajomego – chodziliśmy razem do podstawówki i gimnazjum. Po powrocie do domu zabrałam się za remanent szafy z ubraniami, bo zaczynam mieć problem z tym, że wszystko ze mnie spada. Nie żeby mnie to smuciło, w końcu zamiast XL, w mojej szafie coraz częściej widzę M czy S. W międzyczasie napisał do mnie ten znajomy ze sklepu, jakoś wyszedł temat tego ile schudłam. Jego reakcja na moje obecne zdjęcie talii (bo w sklepie byłam zapięta w płaszczu), była czymś cudownym:
Różowo-czerwone światło zatapia się w kubku mojej już zimnej herbaty, a po pokoju roznosi się smooth jazz. Spokój w końcu nadszedł, nie mogę w to uwierzyć, potrzebuję tego wolnego jak nigdy, chwilowe wakacje od ludzi. Naprawdę większość znajomych lubię, ale jestem już zmęczona przebywaniem z kimkolwiek, zmęczona sobą. Wyjazd będzie idealnym miejscem na odpoczynek, będę spacerować nad brzegiem morza i po (mam nadzieję) malowniczych uliczkach.
Dzień mija mi dobrze. Umówiłam się rano ze znajomym i poszliśmy razem na zakupy – te świąteczne. Mamie kupiłam dużą bombonierkę, tacie kubek, który wypełnię słodyczami, a siostrze kolczyki. W poniedziałek wyjazd, więc jutro w nocy będę musiała włożyć te upominki pod naszą choinkę. Przy okazji spotkałam swojego dawnego, dobrego znajomego – chodziliśmy razem do podstawówki i gimnazjum. Po powrocie do domu zabrałam się za remanent szafy z ubraniami, bo zaczynam mieć problem z tym, że wszystko ze mnie spada. Nie żeby mnie to smuciło, w końcu zamiast XL, w mojej szafie coraz częściej widzę M czy S. W międzyczasie napisał do mnie ten znajomy ze sklepu, jakoś wyszedł temat tego ile schudłam. Jego reakcja na moje obecne zdjęcie talii (bo w sklepie byłam zapięta w płaszczu), była czymś cudownym:
Padło też parę żartów na temat naszego wyjazdu na casting Top Model w przyszłym roku, bo on jest naprawdę chudziutki. Cieszył się z mojego szczęścia, a ja się cieszyłam, że też traktował mnie jako równą osobę pod względem "sylwetki". Część ubrań już przymierzyłam, mam na razie dwie reklamówki z tymi nieodpowiednimi, a to dopiero pierwsza szafka, ale na dziś odpuszczam resztę, może zaraz obejrzę jakiś film, albo pogram w gry.
Mam nadzieję, że świąteczny klimat Wam się udziela oraz czujecie się dobrze!
Bilans: 397
śniadanie: 71 (płatki owsiane)
drugie śniadanie:
obiad: 271 (gotowane mięso z kurczaka, surówka z selera)
kolacja: 70 (surówka z selera)
piątek, 20 grudnia 2019
Versio interlinearis
Treść między wierszami
Spędziłam naprawdę miłe dwa dni! Wczoraj sześć godzin robiłam pierogi – sztuk 146! Świetnie się bawiłam, mama mojej koleżanki okazała się dobrą kucharką i rozbawiała nas do łez. Minusem była późna pora, bo po pięciu godzinach snu zaczęła boleć mnie głowa, ale zjadłam rano pyszną owsiankę i zdążyłyśmy na dwie pierwsze lekcje, później odbyła się klasowa wigilia. Zabawy z tym było co nie miara, barszcz zalewany wrzątkiem robiliśmy jakieś pół godziny, ale koniec końców podzieliliśmy się opłatkiem i zjedliśmy. Usłyszałam masę komplementów przy życzeniach i to od osób o wiele ładniejszych ode mnie. Nadal nie umiem na to reagować, uśmiecham się zawstydzona i próbuję bardziej skomplementować tą drugą osobę. Pierogi smakowały, znajoma uparła się abym wzięła te, które zostały, więc moja zamrażarka wypełniona jest tymi cudeńkami. Ale najciekawszą rzeczą było to, że po skończonych lekcjach znalazłam w szafce anonimowy liścik – ręczna koperta, w środku pięknym, kaligrafowanym pismem "Wiesz, że masz cudowne oczy?". Kartka przyozdobiona małymi różami. Szok. Do Walentynek jeszcze spora droga, a to było coś, co kompletnie mnie zaskoczyło – nigdy nie dostałam czegoś takiego. Znajomi nie rozpoznali stylu pisma, więc będę musiała żyć w niewiedzy przynajmniej do Nowego Roku.
Przesadziłam z jedzeniem, bilans na pewno przekroczony. Nawet boję się zliczyć ile tego jest, czuję się źle. Jutro muszę się bardziej przegłodzić, może w końcu pobiegać, bo dawno tego nie robiłam.
A jak u Was? Jakieś wigilie, spotkania w pracy/szkole?
Spędziłam naprawdę miłe dwa dni! Wczoraj sześć godzin robiłam pierogi – sztuk 146! Świetnie się bawiłam, mama mojej koleżanki okazała się dobrą kucharką i rozbawiała nas do łez. Minusem była późna pora, bo po pięciu godzinach snu zaczęła boleć mnie głowa, ale zjadłam rano pyszną owsiankę i zdążyłyśmy na dwie pierwsze lekcje, później odbyła się klasowa wigilia. Zabawy z tym było co nie miara, barszcz zalewany wrzątkiem robiliśmy jakieś pół godziny, ale koniec końców podzieliliśmy się opłatkiem i zjedliśmy. Usłyszałam masę komplementów przy życzeniach i to od osób o wiele ładniejszych ode mnie. Nadal nie umiem na to reagować, uśmiecham się zawstydzona i próbuję bardziej skomplementować tą drugą osobę. Pierogi smakowały, znajoma uparła się abym wzięła te, które zostały, więc moja zamrażarka wypełniona jest tymi cudeńkami. Ale najciekawszą rzeczą było to, że po skończonych lekcjach znalazłam w szafce anonimowy liścik – ręczna koperta, w środku pięknym, kaligrafowanym pismem "Wiesz, że masz cudowne oczy?". Kartka przyozdobiona małymi różami. Szok. Do Walentynek jeszcze spora droga, a to było coś, co kompletnie mnie zaskoczyło – nigdy nie dostałam czegoś takiego. Znajomi nie rozpoznali stylu pisma, więc będę musiała żyć w niewiedzy przynajmniej do Nowego Roku.
Przesadziłam z jedzeniem, bilans na pewno przekroczony. Nawet boję się zliczyć ile tego jest, czuję się źle. Jutro muszę się bardziej przegłodzić, może w końcu pobiegać, bo dawno tego nie robiłam.
A jak u Was? Jakieś wigilie, spotkania w pracy/szkole?
środa, 18 grudnia 2019
Sine ira et studio
Bez gniewu i sympatii
Powyższy cytat znalazł się na wstępie jednej z ksiąg Tacyta i świadczyły o jego bezstronności. Ciekawe czy umiemy być w stosunku dla siebie obiektywni? Kolejna trudna kwestia do wypracowania w charakterze, może do realizacji przeze mnie w Nowym Roku. Ale do rzeczy, dzień zleciał mi naprawdę szybko, bez większych problemów. Oprócz codziennej nauki w domu, musiałam się spakować – jadę jutro na nocowanie, i to nie takie standardowe, bo będę wraz ze znajomą z klasy lepić pierogi na wigilię klasową. Jestem pozytywnie nastawiona, chociaż też mam obawy jak będzie tzn. czy nam wyjdą dobre, czy będę na tyle przebojowa, aby utrzymać rozmowę przez dość długi okres czasu, bo nie jesteśmy nie wiadomo jak dobrymi znajomymi. Zobaczymy. Dlatego jutro brak jakiegokolwiek postu, bo będę na pewno zajęta. Trzymajcie się ciepło i uśmiechajcie się!
Bilans: 415
śniadanie: 126 (sałatka z wędzonym tuńczykiem)
drugie śniadanie: 31 (surówka z marchewki)
obiad: 141 (leczo)
kolacja: 117 (smoothie i leczo)
śmieszna zależność, im bardziej na minus, tym dla mnie bardziej na plus :)
Powyższy cytat znalazł się na wstępie jednej z ksiąg Tacyta i świadczyły o jego bezstronności. Ciekawe czy umiemy być w stosunku dla siebie obiektywni? Kolejna trudna kwestia do wypracowania w charakterze, może do realizacji przeze mnie w Nowym Roku. Ale do rzeczy, dzień zleciał mi naprawdę szybko, bez większych problemów. Oprócz codziennej nauki w domu, musiałam się spakować – jadę jutro na nocowanie, i to nie takie standardowe, bo będę wraz ze znajomą z klasy lepić pierogi na wigilię klasową. Jestem pozytywnie nastawiona, chociaż też mam obawy jak będzie tzn. czy nam wyjdą dobre, czy będę na tyle przebojowa, aby utrzymać rozmowę przez dość długi okres czasu, bo nie jesteśmy nie wiadomo jak dobrymi znajomymi. Zobaczymy. Dlatego jutro brak jakiegokolwiek postu, bo będę na pewno zajęta. Trzymajcie się ciepło i uśmiechajcie się!
Bilans: 415
śniadanie: 126 (sałatka z wędzonym tuńczykiem)
drugie śniadanie: 31 (surówka z marchewki)
obiad: 141 (leczo)
kolacja: 117 (smoothie i leczo)
śmieszna zależność, im bardziej na minus, tym dla mnie bardziej na plus :)
wtorek, 17 grudnia 2019
Quod me nutrit me destruit
To, co mnie żywi, zabija mnie
Kolejny dzień pełen zmęczenia i chłodu, ale nie było tak źle. Szkoła w odczuciu jak zwykle, ale możliwe, że wszystko mija mi rutynowo przez przemęczenie – potrzebuję wolnego. Moja znajoma odprowadziła mnie po szkole, a w domu zjadłam obiad. Byłam przeszczęśliwa, że odwołano nam jutrzejszą kartkówkę z fizyki, bo dzięki temu miałam więcej czasu na skończenie prezentów dla znajomych z klasy. I udało się, każda z czterech osób dostanie rysunek bądź własnoręczną kartkę świąteczną i drobny słodycz. W sobotę muszę załatwić jeszcze prezenty dla rodziny, ale też już wszystko wymyśliłam. Oby wypaliło!
Dobiłam dziś do 500 kcal. Czuję się źle, grubo, a co dopiero będzie w święta? Wiecie jak sobie z tym radzić? Bo zaczyna coraz bardziej mnie to męczyć.
Bilans: 502
śniadanie: 121 (mozarella, ogórek konserwowy)
drugie śniadanie: 142 (serek "Bakuś" do kieszonki, jedno ciastko Milka Pieguski)
obiad: 185 (krokiet i barszcz)
kolacja: 54 (wędzony tuńczyk z pieczarkami)
Kolejny dzień pełen zmęczenia i chłodu, ale nie było tak źle. Szkoła w odczuciu jak zwykle, ale możliwe, że wszystko mija mi rutynowo przez przemęczenie – potrzebuję wolnego. Moja znajoma odprowadziła mnie po szkole, a w domu zjadłam obiad. Byłam przeszczęśliwa, że odwołano nam jutrzejszą kartkówkę z fizyki, bo dzięki temu miałam więcej czasu na skończenie prezentów dla znajomych z klasy. I udało się, każda z czterech osób dostanie rysunek bądź własnoręczną kartkę świąteczną i drobny słodycz. W sobotę muszę załatwić jeszcze prezenty dla rodziny, ale też już wszystko wymyśliłam. Oby wypaliło!
Dobiłam dziś do 500 kcal. Czuję się źle, grubo, a co dopiero będzie w święta? Wiecie jak sobie z tym radzić? Bo zaczyna coraz bardziej mnie to męczyć.
Bilans: 502
śniadanie: 121 (mozarella, ogórek konserwowy)
drugie śniadanie: 142 (serek "Bakuś" do kieszonki, jedno ciastko Milka Pieguski)
obiad: 185 (krokiet i barszcz)
kolacja: 54 (wędzony tuńczyk z pieczarkami)
poniedziałek, 16 grudnia 2019
Ama nos et vale
Kochaj nas i żegnaj
Cóż za męczący dzień! Poranek był baaardzo chłodny, przynajmniej w moim mniemaniu, bo śniadanie jadłam w trzech bluzach. Cały czas mi zimno, moje ręce czasem z tego powodu sinieją. Ucieszyłam się jedząc w końcu coś mięsnego, bo ostatnio rzadko kiedy miałam okazję jeść coś innego niż warzywa czy nabiał. Może nie jest tak bardzo trudno, bo nie jestem wybredna, ale ochota na coś bywa silna. W szkole było okej, chociaż byłam kompletnie bez sił – nawet rozmawiać mi się nie chciało. Mimo tego dałam z siebie wszystko na WFie, a nauczyciel był ze mnie zadowolony. Powrót do domu, obiad, sen, dzięki czemu miałam siłę na naukę i chociaż w małym stopniu skończenie prezentów. Muszę zacząć jeść trochę więcej, aby mój organizm nie doznał szoku w święta – jadę nad morze, do hotelu, a tam moja rodzina będzie ze mną przy każdym posiłku. Trochę stres. Trzymajcie się ciepło!
Bilans: 451
śniadanie: 129 (parówka wieprzowa z ketchupem)
drugie śniadanie: 47 (mus "Drugie śniadanie" Dawtony)
obiad: 185 (krokiet i barszcz)
kolacja: 90 (koktajl z banana i mandarynki, porcja szpinaku)
*spalone: 433 (biegi, siłownia, siatkówka)
Cóż za męczący dzień! Poranek był baaardzo chłodny, przynajmniej w moim mniemaniu, bo śniadanie jadłam w trzech bluzach. Cały czas mi zimno, moje ręce czasem z tego powodu sinieją. Ucieszyłam się jedząc w końcu coś mięsnego, bo ostatnio rzadko kiedy miałam okazję jeść coś innego niż warzywa czy nabiał. Może nie jest tak bardzo trudno, bo nie jestem wybredna, ale ochota na coś bywa silna. W szkole było okej, chociaż byłam kompletnie bez sił – nawet rozmawiać mi się nie chciało. Mimo tego dałam z siebie wszystko na WFie, a nauczyciel był ze mnie zadowolony. Powrót do domu, obiad, sen, dzięki czemu miałam siłę na naukę i chociaż w małym stopniu skończenie prezentów. Muszę zacząć jeść trochę więcej, aby mój organizm nie doznał szoku w święta – jadę nad morze, do hotelu, a tam moja rodzina będzie ze mną przy każdym posiłku. Trochę stres. Trzymajcie się ciepło!
Bilans: 451
śniadanie: 129 (parówka wieprzowa z ketchupem)
drugie śniadanie: 47 (mus "Drugie śniadanie" Dawtony)
obiad: 185 (krokiet i barszcz)
kolacja: 90 (koktajl z banana i mandarynki, porcja szpinaku)
*spalone: 433 (biegi, siłownia, siatkówka)
niedziela, 15 grudnia 2019
Cibi condimentum est fames
Głód jest przyprawą dla każdego posiłku
W końcu jestem o odpowiedniej porze, z odpowiednią herbatą i odpowiednią ilością czasu na napisanie czegoś na blogu. Dzień zaczął się cudnie, bo zawsze rano w niedzielę ważę się. W ciągu tego tygodnia udało mi się schudnąć 1.4 kg – to najwięcej w mojej diecie jeśli liczymy spadek cotygodniowy, bo zazwyczaj chudłam po kilogramie. Byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona, widać, że wprowadzone działania tj. więcej wody i więcej ostrych przypraw (podobno przyspieszają metabolizm, a mój jest w fatalnym stanie) działają. W dobrym nastroju odwiedziłam babcię i zachowałam zimną krew, kiedy proponowała mi obiad. Również nasłuchałam się od niej jaką chudzinką jestem, ale jak najbardziej popiera moją dietę. Wróciłam do domu i zrobiłam sobie jedzenie – leczo, i szczerze to było chyba najlepsze co miałam okazję zjeść w tym tygodniu, a naprawdę to niskokaloryczna potrawa. Później zajęłam się nauką, a teraz muszę wziąć się za rysowanie prezentów dla znajomych, obym się wyrobiła z tym do środy. Kończę pisać ten post, włączając sobie świąteczną playlistę – od dawna nie czułam takiej tęsknoty za świętami!
Bilans: 415
śniadanie: 114 (pół drożdżówki i 30 ml mleka)
drugie śniadanie: 17 (łyżka buraczków)
obiad: 147 (leczo)
kolacja: 137 (jogurt Jogobella superfood)
W końcu jestem o odpowiedniej porze, z odpowiednią herbatą i odpowiednią ilością czasu na napisanie czegoś na blogu. Dzień zaczął się cudnie, bo zawsze rano w niedzielę ważę się. W ciągu tego tygodnia udało mi się schudnąć 1.4 kg – to najwięcej w mojej diecie jeśli liczymy spadek cotygodniowy, bo zazwyczaj chudłam po kilogramie. Byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona, widać, że wprowadzone działania tj. więcej wody i więcej ostrych przypraw (podobno przyspieszają metabolizm, a mój jest w fatalnym stanie) działają. W dobrym nastroju odwiedziłam babcię i zachowałam zimną krew, kiedy proponowała mi obiad. Również nasłuchałam się od niej jaką chudzinką jestem, ale jak najbardziej popiera moją dietę. Wróciłam do domu i zrobiłam sobie jedzenie – leczo, i szczerze to było chyba najlepsze co miałam okazję zjeść w tym tygodniu, a naprawdę to niskokaloryczna potrawa. Później zajęłam się nauką, a teraz muszę wziąć się za rysowanie prezentów dla znajomych, obym się wyrobiła z tym do środy. Kończę pisać ten post, włączając sobie świąteczną playlistę – od dawna nie czułam takiej tęsknoty za świętami!
Bilans: 415
śniadanie: 114 (pół drożdżówki i 30 ml mleka)
drugie śniadanie: 17 (łyżka buraczków)
obiad: 147 (leczo)
kolacja: 137 (jogurt Jogobella superfood)
sobota, 14 grudnia 2019
E cantu cognoscitur avis
Każdy ptak po swojemu śpiewa
Byłam ciekawa, czy zdążę na czas z tym postem, ale chyba się udało. Dzień był tak pełny i intensywny, że piszę już z łóżka, bo nie mam siły siedzieć. Spotkałam się dziś rano z dobrą znajomą, z którą chodziłam do podstawówki i gimnazjum, ale wybrała szkołę średnią w innym województwie. Zawsze miałyśmy dobry kontakt, więc ucieszyłam się kiedy ją zobaczyłam. Wybrałyśmy się na pyszną, zimową herbatę w kawiarni, a później na zakupy do galerii, dzięki czemu udało mi się kupić prezenty dla paru osób z klasy. Wróciłam szybko do domu i zajęłam się obiadem, bo godzinę później byłam już na rajdzie pokémonowym ze znajomymi. O dziwo mocno wkręciłam się w tą grę, bo motywuje do spacerów, a tego naprawdę potrzebuję w zimę. Wyjście skończyło się tym, że od razu wybrałam się na inne spotkanie, z którego dosyć szybko się zmyłam. Po godzinie, czy dwóch dobiegłam do kolejnej znajomej, która zaprosiła mnie do swojej pracowni artystycznej. Było naprawdę świetnie, wróciłam około 21 do domu, zjadłam kolację i zrobiłam sobie kąpiel. Rzadko kiedy zdarza mi się to, bo prysznic to szybsze rozwiązanie, i z niego korzystam, ale nałożyłam sobie maseczkę i byłam w stanie odpocząć. Całkiem długi wyszedł ten opis, ale zazwyczaj nie mam tak interesujących weekendów.
Bilans: 399
śniadanie: 114 (pół drożdżówki z serem)
drugie śniadanie:
obiad: 156 (warzywa na patelnię)
kolacja: 129 (sałatka z wędzonym tuńczykiem)
Byłam ciekawa, czy zdążę na czas z tym postem, ale chyba się udało. Dzień był tak pełny i intensywny, że piszę już z łóżka, bo nie mam siły siedzieć. Spotkałam się dziś rano z dobrą znajomą, z którą chodziłam do podstawówki i gimnazjum, ale wybrała szkołę średnią w innym województwie. Zawsze miałyśmy dobry kontakt, więc ucieszyłam się kiedy ją zobaczyłam. Wybrałyśmy się na pyszną, zimową herbatę w kawiarni, a później na zakupy do galerii, dzięki czemu udało mi się kupić prezenty dla paru osób z klasy. Wróciłam szybko do domu i zajęłam się obiadem, bo godzinę później byłam już na rajdzie pokémonowym ze znajomymi. O dziwo mocno wkręciłam się w tą grę, bo motywuje do spacerów, a tego naprawdę potrzebuję w zimę. Wyjście skończyło się tym, że od razu wybrałam się na inne spotkanie, z którego dosyć szybko się zmyłam. Po godzinie, czy dwóch dobiegłam do kolejnej znajomej, która zaprosiła mnie do swojej pracowni artystycznej. Było naprawdę świetnie, wróciłam około 21 do domu, zjadłam kolację i zrobiłam sobie kąpiel. Rzadko kiedy zdarza mi się to, bo prysznic to szybsze rozwiązanie, i z niego korzystam, ale nałożyłam sobie maseczkę i byłam w stanie odpocząć. Całkiem długi wyszedł ten opis, ale zazwyczaj nie mam tak interesujących weekendów.
Bilans: 399
śniadanie: 114 (pół drożdżówki z serem)
drugie śniadanie:
obiad: 156 (warzywa na patelnię)
kolacja: 129 (sałatka z wędzonym tuńczykiem)
piątek, 13 grudnia 2019
Conquiescat in pace
Niech odpoczywa w pokoju
Łacina to piękny język, chociaż myślę, że jest sporo prawdy w powiedzeniu "cokolwiek powiesz po łacinie, brzmi mądrze", które również pochodzi z tego języka.
Ale nie założyłam tego bloga aby tak do końca pisać o łacinie, ale o sobie. Sama jestem zdziwiona tym, że odważę się z kimkolwiek podzielić swoimi uczuciami, czy przemyśleniami, a co więcej moją relacją z jedzeniem.
Dzień założenia tego bloga może się stać albo dniem mojego wybawienia, albo przekleństwa.
Ale do rzeczy, przydałoby się dowiedzieć cokolwiek o tajemniczej autorce, której pseudonim może Wam przypominać zlepek losowych liter, wraz z artystycznym przedrostkiem.
Kiedy zaczął się okres szkoły podstawowej przytyłam. Z całkiem szczupłego dzieciaka stałam się okrąglejsza na twarzy. Nikogo to jakoś specjalnie nie martwiło, całą podstawówkę towarzyszył mi względny spokój; nikt mnie nie obrażał z powodów tuszy, ale wiele razy usłyszałam, że jestem tą najbrzydszą. Chłopcy uwielbiali przygotowywać rankingi urody, a ja zawsze zajmowałam zaszczytne ostatnie miejsce. Było mi przykro, ale mój stan był stabilny, dobrze się uczyłam i zawierałam znajomości. Nadszedł czas gimnazjum. W drugiej klasie przeżyłam piekło, które ciągnęło się do stycznia tego roku. Wyzwiska, groźby, poniżanie, pogarda. Co prawda nie dotyczyło to mojego wyglądu, ale zaczęłam się po tym wszystkim czuć bezużyteczna, niedopasowana, zastraszona. Po głośnej sprawie w szkole wszystko ucichło i oficjalnie nic nie było, strony są pogodzone. Ale wtedy zaczęłam obrywać personalnie, znaleźli mój najsłabszy punkt – wygląd. Komentowali moją sylwetkę na forum klasy, wszyscy to słyszeli – uczniowie, nauczyciele. Do dziś nie umiem wykrztusić z siebie tych słów jakich użyli. Moja samoocena została zrujnowana, zaczęłam się nienawidzić – swojego ciała, swojej twarzy, swojego uśmiechu, swojego życia. Po sporym okresie samego narzekania, zebrałam się w sobie. Nadszedł luty, tego roku i padł pomysł, że pójdę do dietetyka. I tak z dnia na dzień się udało, wylądowałam w gabinecie. Waga? 86 kilogramów. Boże, jak mogłam się do tego dopuścić? Zaczęłam dietę, specjalnie pode mnie ułożoną, bilans około 1500 kcal. I udawało się, zaczęłam chudnąć. W międzyczasie dietetyczka zaleciła badania, okazało się, że powodem mojego przytycia jest insulinooporność, ale dietą da się wszystko wyleczyć, a jak nie to pozostają leki. Na koniec trzeciej klasy już sporo schudłam, możliwe, że byłaby to liczba dziesięciu kilogramów. Zaczęłam słyszeć komplementy, że schudłam, że mam lepszą figurę. Racja, zaczynałam być lepsza, bo mniej ważyłam. Nastały wakacje, wyjechałam na obóz, a tam odpuściłam sobie dietę. Kto po tylu miesiącach nie chciałby przestać się przejmować kaloriami i zjeść to, na co tylko ma ochotę? Powrót okazał się bolesny – przytyłam. Nie jakoś bardzo, może z cztery czy pięć kilogramów, ale załamało mnie to. "Zawiodłaś siebie", "Jesteś tłusta" – sama siebie strofowałam. Mogłam wrócić spokojnie na dietę ułożoną przez dietetyczkę, ale potrzebowałam efektów natychmiast, po prostu wrócenia do wagi sprzed wyjazdu. Wtedy wprowadziłam sobie niższy limit. 1000. Przecież to nic takiego, chociaż dla mnie było to już lekko uciążliwe. Częsty głód, ale efekty są. Jakoś zleciały wakacje, nadszedł czas liceum. We wrześniu zaczęło być ze mną gorzej pod względem psychicznym, w szkole zobaczyłam tyle idealnych ludzi, a ja nawet nie byłam wystarczająco dobra. Obniżyłam limit o połowę, teraz jedyne co widziałam w swoich obliczeniach to 500. I tak się trzymam do dziś. Psychicznie czuję się jeszcze gorzej, ale czytanie Waszych blogów bardzo pomaga w pilnowaniu się przy jedzeniu.
W każdym razie postaram się codziennie napisać coś o przeżytym dniu i koniecznie bilans. Bardzo miło poczytałoby mi się jakieś komentarze, bo obawiam się jednak, że te posty będą wysyłane w próżnię.
I obiecuję, że nie będzie już tak dużo ścian tekstu!(to znaczy postaram się)
Adieu!
Łacina to piękny język, chociaż myślę, że jest sporo prawdy w powiedzeniu "cokolwiek powiesz po łacinie, brzmi mądrze", które również pochodzi z tego języka.
Ale nie założyłam tego bloga aby tak do końca pisać o łacinie, ale o sobie. Sama jestem zdziwiona tym, że odważę się z kimkolwiek podzielić swoimi uczuciami, czy przemyśleniami, a co więcej moją relacją z jedzeniem.
Dzień założenia tego bloga może się stać albo dniem mojego wybawienia, albo przekleństwa.
Ale do rzeczy, przydałoby się dowiedzieć cokolwiek o tajemniczej autorce, której pseudonim może Wam przypominać zlepek losowych liter, wraz z artystycznym przedrostkiem.
Kiedy zaczął się okres szkoły podstawowej przytyłam. Z całkiem szczupłego dzieciaka stałam się okrąglejsza na twarzy. Nikogo to jakoś specjalnie nie martwiło, całą podstawówkę towarzyszył mi względny spokój; nikt mnie nie obrażał z powodów tuszy, ale wiele razy usłyszałam, że jestem tą najbrzydszą. Chłopcy uwielbiali przygotowywać rankingi urody, a ja zawsze zajmowałam zaszczytne ostatnie miejsce. Było mi przykro, ale mój stan był stabilny, dobrze się uczyłam i zawierałam znajomości. Nadszedł czas gimnazjum. W drugiej klasie przeżyłam piekło, które ciągnęło się do stycznia tego roku. Wyzwiska, groźby, poniżanie, pogarda. Co prawda nie dotyczyło to mojego wyglądu, ale zaczęłam się po tym wszystkim czuć bezużyteczna, niedopasowana, zastraszona. Po głośnej sprawie w szkole wszystko ucichło i oficjalnie nic nie było, strony są pogodzone. Ale wtedy zaczęłam obrywać personalnie, znaleźli mój najsłabszy punkt – wygląd. Komentowali moją sylwetkę na forum klasy, wszyscy to słyszeli – uczniowie, nauczyciele. Do dziś nie umiem wykrztusić z siebie tych słów jakich użyli. Moja samoocena została zrujnowana, zaczęłam się nienawidzić – swojego ciała, swojej twarzy, swojego uśmiechu, swojego życia. Po sporym okresie samego narzekania, zebrałam się w sobie. Nadszedł luty, tego roku i padł pomysł, że pójdę do dietetyka. I tak z dnia na dzień się udało, wylądowałam w gabinecie. Waga? 86 kilogramów. Boże, jak mogłam się do tego dopuścić? Zaczęłam dietę, specjalnie pode mnie ułożoną, bilans około 1500 kcal. I udawało się, zaczęłam chudnąć. W międzyczasie dietetyczka zaleciła badania, okazało się, że powodem mojego przytycia jest insulinooporność, ale dietą da się wszystko wyleczyć, a jak nie to pozostają leki. Na koniec trzeciej klasy już sporo schudłam, możliwe, że byłaby to liczba dziesięciu kilogramów. Zaczęłam słyszeć komplementy, że schudłam, że mam lepszą figurę. Racja, zaczynałam być lepsza, bo mniej ważyłam. Nastały wakacje, wyjechałam na obóz, a tam odpuściłam sobie dietę. Kto po tylu miesiącach nie chciałby przestać się przejmować kaloriami i zjeść to, na co tylko ma ochotę? Powrót okazał się bolesny – przytyłam. Nie jakoś bardzo, może z cztery czy pięć kilogramów, ale załamało mnie to. "Zawiodłaś siebie", "Jesteś tłusta" – sama siebie strofowałam. Mogłam wrócić spokojnie na dietę ułożoną przez dietetyczkę, ale potrzebowałam efektów natychmiast, po prostu wrócenia do wagi sprzed wyjazdu. Wtedy wprowadziłam sobie niższy limit. 1000. Przecież to nic takiego, chociaż dla mnie było to już lekko uciążliwe. Częsty głód, ale efekty są. Jakoś zleciały wakacje, nadszedł czas liceum. We wrześniu zaczęło być ze mną gorzej pod względem psychicznym, w szkole zobaczyłam tyle idealnych ludzi, a ja nawet nie byłam wystarczająco dobra. Obniżyłam limit o połowę, teraz jedyne co widziałam w swoich obliczeniach to 500. I tak się trzymam do dziś. Psychicznie czuję się jeszcze gorzej, ale czytanie Waszych blogów bardzo pomaga w pilnowaniu się przy jedzeniu.
W każdym razie postaram się codziennie napisać coś o przeżytym dniu i koniecznie bilans. Bardzo miło poczytałoby mi się jakieś komentarze, bo obawiam się jednak, że te posty będą wysyłane w próżnię.
Adieu!
Subskrybuj:
Posty (Atom)